Każdy z tych wariantów ma swoje za i przeciw. Jeśli potrzebujesz dużej ilości świateł, musisz mieć miejsce, aby je pomieścić i swobodnie nimi manipulować. Musisz mieć także swobodę, aby je bezpiecznie zainstalować. W takich wypadkach na pewno lepiej jest zbudować scenografię w hali, niż korzystać z czyjegoś mieszkania, które po przejściu ekipy filmowej zwykle wygląda jak po przejściu trąby powietrznej. Jeśli zakładasz zastosowanie różnych kątów ustawienia kamery, na przykład ujęcie z góry, w naturalnym wnętrzu może to być niemożliwe. Kiedy jesteś w hali, możesz stosować cały zestaw ciężkiego sprzętu, jak choćby dolly crab, czyli ciężką, ale bardzo mobilną platformę z kamerą zainstalowaną na wysięgniku i miejscem dla siedzącego przy niej operatora.
Jeśli decydujesz się na zdjęcia w wynajętym domu, istnieją szanse, że z powodu braku miejsca na rozstawienie szyn, skończysz z nieruchomą kamerą. A więc zamiast jazdy, będziesz musiał ograniczyć się do zoomowania. Różnica jest ogromna. W przypadku najazdu transfokatorem (zoom-in), optyka przybliża obiekt zdjęć do kamery, przez co zmienia się perspektywa przestrzeni sceny. Kiedy stosujesz jazdę kamery, nie zmieniasz ogniskowej optyki, jak w przypadku zoomu, lecz to kamera fizycznie przybliża się do sceny, nie zmieniając perspektywy przestrzeni, co daje zupełnie inne wrażenie.
Oczywiście naturalne wnętrza mają swoje ogromne zalety. Pierwszą z nich jest autentyczność, którą trudno osiągnąć w hali bez żmudnej pracy scenograficznej i sporych kosztów. W prawdziwym mieszkaniu możesz pokazać w tle inne pomieszczenia, które w hali musiałbyś zbudować. Możesz pokazać detale, których nie planowałeś i dopiero na planie doszedłeś do wniosku, że mogą ci się przydać. Masz je na miejscu i to za darmo. Drugą zaletą jest cena. Nawet jeśli scenograf będzie musiał dokupić pewne rekwizyty lub dorobić jakieś zastawki, wynajęcie i tak będzie tańsze, niż budowanie (no, chyba że zamierzasz wynająć pałac w Wilanowie).
To samo zresztą odnosi się do plenerów. Plenery można bowiem kręcić naturalne, albo je … zbudować. W jednej z reklam zbudowaliśmy dżunglę w podwarszawskiej hali: były wypożyczone egzotyczne rośliny, bajeczne kwiaty, żywe papugi, szemrał strumyk (nie podejmuję się opisać, jak to zostało osiągnięte, ale strumyk rzeczywiście był prawdziwy, tylko że w hali). Wszystko to tańsze niż podróż ekipy do Amazonii. Za możliwość robienia zdjęć w niektórych plenerach zresztą trzeba słono zapłacić. Samo pozwolenie kręcenia reklam w Wenecji kosztuje 50 tysięcy euro za dzień zdjęciowy.
Zanim zdecydujesz się na plener, musisz sprawdzić parę istotnych rzeczy. Na przykład, jeśli w scenie ważne jest naturalne światło, sprawdź, gdzie i kiedy wychodzi i zachodzi słońce. Czy nie zasłaniają go budynki lub góry. Jeśli kręcisz setki (kamerą dźwiękową), upewnij się, czy nad głową nie będą ci co chwila przelatywać samoloty, lub czy w pobliżu nie ma jakiejś ruchliwej ulicy, budowy, placu zabaw, boiska.
Zanim zdecydujesz się na wnętrza naturalne, sprawdź czy sufit jest dostatecznie wysoko, by zmieścić światła, mikrofon i kamerę. Czy są dodatkowe pomieszczenia dla ekipy, agencji i klienta. Czy jest miejsce na garderobę dla aktorów. Czy jest miejsce na catering i czy właściciel pozwala na korzystanie z toalety (czasem nie pozwala i musisz przywieźć swoją). Gdzie postawisz agregat. Aby zdecydować o tym wszystkim musisz udać się na rekonesans razem z kierownikiem produkcji, scenografem, operatorem, gafferem i dźwiękowcem – ich zdanie może być w tej kwestii decydujące.
Zanim zdecydujesz się na wynajęcie prywatnego lokum, upewnij się, czy producent zawarł rozsądną umowę z właścicielem. Choć brzmi to niewiarygodnie, bo producenci są dalecy od zawierania nierozsądnych umów, takie historie się zdarzają. Choćby taka: dzień zdjęciowy w pięknym, stylowym domu w Konstancinie. Właścicielka podpisuje umowę, na mocy której wynajmuje swój dom na 8 godzin za tyle i tyle pieniędzy. Ekipa się instaluje, aktorzy zostają umalowani i przebrani, agencja i klient na planie, a reżyser z operatorem dyskutują o ustawieniu kamery i świateł. Ustawiają, zmieniają, próbują, znów zmieniają. Nic nie kręcą. Po ośmiu godzinach przychodzi właścicielka i mówi: „Dziękuję państwu, do widzenia”. Producent usiłuje ją zmiękczyć, ale pani okazuje się nieczuła na jego wdzięki. Zdjęcia skończone.
(fragment książki „Reżyseria filmu reklamowego”)